Maciej Konopacki
Wspólnota Tatarów-muzułmanów Ziemi Wileńskiej dojmująco boleśnie przyjęła 12 maja 1935 roku wieść o odejściu do wieczności Marszałka Józefa Piłsudskiego. Byliśmy bowiem jego krajanami, świadomi, jak w latach zmagań o Niepodległość z ufnością powierzał naszym najlepszym przedstawicielom powinności w działalności konspiracyjnej, niebawem zaś w odradzającej się wojskowości.
Godzi się przytoczyć przynajmniej następujące słowa z właśnie wówczas wydanego w Wilnie drugiego tomu „Rocznika Tatarskiego” nakładem Rady Centralnej Związku Kulturalno-Oświatowego Tatarów Rzeczypospolitej Polskiej:
„Zgasł Człowiek, którego nazwisko wyryte zostanie w historii Polski po wieczne czasy, jako symbol i nazwa epoki walki i zwycięstwa. Życie i czyny Jego zastygły już w spiżową patetyczną legendę, owianą szumem sztandarów i dźwiękiem kilofów, a pokolenia przekazywać ją będą pokoleniom dla nauki i podniesienia.
Zgon Wielkiego Marszałka w kir najcięższej żałoby spowił całą Polskę i wszystkich obywateli bez różnicy mowy i wyznania.
Tatarzy polscy tak silnie związani z Narodem Polskim węzłami rycerskiej przeszłości, krwi na polach bitewnych przelanej, wspólnego języka i wspólnej kultury, tracą w Zmarłym przyjaciela swego i opiekuna”…Treść tego dokumentu zwieńczyły następujące słowa: „Tatarzy polscy, oddając hołd Cieniom Wodza, zapewniają, że testament Jego duchowy na zawsze w sercach swych i pamięci przechowają, a spuścizny Jego, której na imię Polska, nadal wiernie strzec będą. Jak ongiś o Wielkim Księciu Witoldzie, będą Tatarzy mówili teraz i w pokoleniach przyszłych-Nie mamy sławnego Marszałka, lecz powtarzamy imię Jego, jak imiona kalifów naszych, obracając wzrok nasz w modlitwie ku świętym miejscom islamu”.
Byłem wówczas uczniem Szkoły Powszechnej nr 1 im. Szymona Konarskiego w Wilnie. W naszych klasach z portretów spod swych charakterystycznych krzaczastych brwi spoglądał na nas Marszałek, którego tak rodzinnie zwaliśmy Dziadkiem. Staraliśmy się solidnie przykładać do nauki, aby nie sprawić Mu zawodu… Z nastąpieniem wojennych i okupacyjnych lat wielu z nas postępowało, rzec można, po myśli samego Komendanta Legionów. Wszak ich czyny stanowiły wzór doskonały.
Byliśmy dumni, iż w ścisłym gronie swych współpracowników w okresie zniewolenia, miał Józef Piłsudski Tatarów. Z zapartym tchem chłonęliśmy opisy szczególnie godnego uwagi epizodu, przekazywanego przez rodziców, nieraz i przez naszą szkolną wychowawczynię, Władysławę Traczową. Oto Aleksander Sulkiewicz przyczynił się w 1900 roku do udanej ucieczki Piłsudskiego ze szpitala Mikołaja Cudotwórcy w Petersburgu, gdzie był więziony w specjalnie strzeżonym pomieszczeniu. Obu łączyła wówczas konspiracyjna działalność w Polskiej Partii Socjalistycznej.
Z głębokim smutkiem odebrał Piłsudski doniesienie o bohaterskiej śmierci legionisty Aleksandra Sulkiewicza w 1916 roku w bitwie pod Sitowiczami na Wołyniu, kiedy Tatar usiłował uratować rannego porucznika Adama Koca. Dopiero 8 listopada 1935 roku, z udziałem najwyższych władz państwowych na czele z generalnym inspektorem Sił Zbrojnych, generałem Edwardem Rydzem-Śmigłym, odbył się pogrzeb, sprowadzonych z bitewnego pola prochów Sulkiewicza. Generał Rydz-Smigły udekorował trumnę tatarskiego bohatera Krzyżem Virtuti Militari. Okazałe jest mauzoleum Aleksandra Sulkiewicza na Cmentarzu Wojskowym na warszawskich Powązkach.
Serdeczne więzy przyjaźni począwszy od lat gimnazjalnych, łączyły Józefa Piłsudskiego z Aleksandrem Achmatowiczem, zapewne najwybitniejszym działaczem mej wspólnoty w latach międzywojennych. Piastował godność senatora. To Achmatowicz osobiście zabiegał u Piłsudskiego o utworzenie w 1920 roku tatarskiego pułku ułanów. Formacja ta chlubnie spisała się w wojnie polsko-bolszewickiej. W niej z najlepszej strony dali się poznać Piłsudskiemu: gen Aleksander Romanowicz, pułkownicy Maciej Bajraszewski i Zenon Kryczyński, mjr Dawid Janowicz –Czaiński, por. Konstanty Achmatowicz.
Pozwalam sobie też nawiązać do rodzinnego epizodu. Oto 22 października 1919 roku Józef Piłsudski powołał naszego ojca Hassana Konopackiego na organizatora oraz dowódcę Białoruskiego Wojska u boku Wojska Polskiego. Stało się to zgodnie z federacyjnym zamysłem przyszłego Marszałka, aby oba kraje, przynajmniej w szczątkowej postaci, odpowiadały wizji Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Należy zaakcentować, iż pośród wszystkich mniejszości etnicznych, narodowościowych i wyznaniowych na ziemiach białoruskich, jedynie Tatarzy mieli prawo należeć do tworzonych wówczas cywilnych oraz wojskowych struktur naszego narodu.
Dzielę się tu z czytelnikiem pewną ciekawostką z 1995 roku. Otóż w trakcie trwającej wówczas litewsko-polskiej konferencji w Wilnie, poświęconej transformacjom ustrojowym obu naszych krajów z udziałem profesora Zbigniewa Brzezińskiego, nadarzyła się chwila rozmowy z nim. Kiedy dowiedział się o tatarskim pochodzeniu rozmówcy, rozjaśniła mu się twarz i z miejsca przemówiła historia… Okazuje się, że profesorowi świetnie są znani zasłużeni dla Rzeczypospolitej Tatarzy Ziemi Wileńskiej; ci najwybitniejsi, których nazwiska wymienił. Nie powinienem specjalnie podkreślać, jak byłem tym faktem usatysfakcjonowany, jak też w ogóle podbudowany serdecznym stosunkiem do naszej małej społeczności. Niestety, wkrótce miał nastąpić dalszy ciąg obrad i należało z profesorem Brzezińskim się rozstać.
Obrazując związki Józefa Piłsudskiego z Tatarami w czasie pokojowym, nie sposób pominąć przykładów Jego zaufania do nich w rozmaitych życiowych okolicznościach. Powierzył córki, Jadwigę oraz Wandę, opiece Jana Jakuba Szegidewicza, zawodowego pilota, który na lotnisku w Dęblinie wtajemniczał je w trudną sztukę pilotażu. W Anglii, gdzie obie znalazły się w wojennych latach, zwłaszcza Jadwiga dała się jak najlepiej poznać. Jej zadaniem było dostarczanie samolotów z fabryk do miejsc startów. Należała bowiem do cywilnej służby pomocniczej, która była niezależna od armii Wielkiej Brytanii. A instruktorką przysposobienia wojskowego kobiet w stołecznym gimnazjum Szachmajerowej, gdzie uczyły się córki Aleksandry i Józefa Piłsudskich, była Dżennet Dżabagi.
W listach zwierzała mi się, jak godnie obie reprezentowały domowe ognisko. W którymś z listów tak pisze: „Rodzinę Marszałka znałam, bo byłam instruktorką PWK na pensji pani Szachtmajerowej, do której uczęszczały panienki-dobrze wychowane, do szkoły jeździły tramwajem, spędzały z nami obozy letnie w Koszewnikach koło Grodna, w Garczynie koło Kościerzyny i nigdy nosa do góry nie zadzierały w przeciwieństwie do dzieci obecnych dygnitarzy, właśnie tych, których powinna cechować skromność”.
Nie zabrakło Tatarów w pierwszą rocznicę zgonu Józefa Piłsudskiego, kiedy urnę z Jego sercem i trumnę z prochami Marii z Billewiczów, matki Marszałka (prochy sprowadzono z Litwy), przewożono na Rossę. Troskliwie pielęgnuję w pamięci to wydarzenie. Wraz z całą klasą znajdowałem się wśród nieprzebranych tłumów zgromadzonych wzdłuż trasy, wiodącej do kościoła św. Teresy, gdzie wcześniej w tej świątyni mego rodzinnego miasta umieszczono urnę i trumnę. Ceremoniał pogrzebowy trwał do późnych godzin wieczornych. Taka była wola Marszałka, aby Jego serce spoczęło na Rossie wraz z prochami matki, obdarzonej najtkliwszymi uczuciami, albowiem to jej głównie zawdzięczał swą duchową formację, swój żarliwy patriotyzm.
Przed wojną nieraz można była spotkać grupki Tatarów z najodleglejszych nawet naszych skupisk. Modlono się, składano wieńce, odwiedzano miejsca, związane z wileńskim okresem życia tego Wielkiego Człowieka. W burzliwych latach swej działalności, kiedy był daleko od Wilna, Józef Piłsudski podążał myślami ku umiłowanemu miastu. Wierność mu łączył z pamięcią o poległych, których wielu wywodziło się z Ziemi Wileńskiej. I jakby proroczą wizją wiedziony, tak między innymi mówił o tymże Wilnie do żołnierzy:
„Wieleście mi dali i gdy myślę, że tam gdzieś na Rossie i u wrót cmentarza mogiłka za mogiłką leży, jedna przy drugiej, jak żołnierze w szeregach, ci, co życie dali, by Komendanta serce pieścić, to mówię, miłym to musi być i gdy serce swe grobem poję, serce swe, na Rossie, kładę, by Wódz spoczął z żołnierzami, co mogli tak pieścić dumnego Wodza czoło, co mogli tak życie dawać jedynie dla prezentu i miłe to musi być wrażenie przeżyć życiowych w legionach”…
Ilekroć jestem w moim Wilnie, nie omijam tego miejsca na Rossie. Tu, przystając w skupieniu, wyraźnie widzę siebie tamtym chłopcem…I mam uczucie prawdziwego szczęścia, żem pojawił się na świat. I w Jego Wilnie, żem lekcje historii, tej niepisanej, pobierał z otoczenia, z tego wszystkiego, co wtedy się działo, co znajdowało odzew we mnie i w doznaniach rodzimej wspólnoty w II Rzeczypospolitej, którą zawdzięczaliśmy Józefowi Piłsudskiemu.
Bibliografia:
Rafał Berger „Maciej (Musa) Konopacki – udręczenie tatarskością”, Bydgoszcz 2013
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.